LUDZIE,
którzy stracili wszystko
dokończenie ze str. 3
Tymczasem Lubszę i okoliczne wioski Odra zalała nocą. Na ewakuację ludzie ci mieli zaledwie kilka godzin. Zabierali ze sobą więc tylko to, co było najpotrzebniejsze. W domach pozostały meble i sprzęt gospodarstwa domowego, w szopach i stodołach maszyny rolnicze, w zagrodach bydło i drób. Ludzie ci w ciemnościach i panice nie byli w stanie myśleć o inwentarzu. Woda tak szybko się podnosiła, że po godzinie czasu sięgała już pierwszego piętra. Ponadto rwący nurt rzeki niszczył i wyrywał z ziemi to wszystko, co spotkał na swojej drodze.
O ponownym powrocie do domu i zabraniu czegoś jeszcze nie było już mowy. Niektórzy ludzie nie chcieli się ewakuować z obawy przed złodziejami. Jedynym schronieniem dla nich stał się strych. Woda tymczasem wdzierając się do domów tłukła szyby i wraz z nurtem wynosiła wszystko, co się dało. Niektóre domy żywioł zniszczył całkowicie. Wiele z nich runie prawdopodobnie po opadnięciu wody.
To, cośmy zobaczyli wjeżdżając do wsi, przypominało krajobraz po bitwie. Z przerażeniem patrzyliśmy na ludzkie domostwa zalane wodą, aż po same dachy. Ludzie powiedzieli nam, że Odra rozlała się tu na obszarze około 10 km. Z wody wystawały korony drzew. Widzieliśmy też wierzchołki słupów wysokiego napięcia i pozrywane przez wodę kable. Najbardziej przerażał nas jednak rozmiar klęski. Woda sięgała tak daleko, że patrząc w dal, nie widać było jej końca. Ludzie stojący przy naszej ekipie mówili, że powódź prawdziwe swe oblicze odsłoni dopiero po ustąpieniu wody. W jej nurtach bowiem, znajduje się utopione bydło, trzoda chlewna i drobny inwentarz. Prawie każdy z mieszkańców coś hodował. Młody mężczyzna z dzieckiem stojący obok mnie, pokazuje mi dach wystający z wody. "To mój dom, proszę księdza. Żona dwa miesiące temu urodziła mi drugiego syna. Jest teraz u rodziców. Ja tu zostałem z 6-letnim synem, żeby mieć chociaż z kim rozmawiać. Widzi ksiądz, straciłem wszystko. Nie wiem czy kiedykolwiek się podniosę". "Ludzie są tu biedni - proszę księdza"
- zwraca się do mnie drugi mężczyzna. "Co ja mam powiedzieć. Wzięliśmy z żoną, na początku roku kredyt na zagospodarowanie. Kupiliśmy nowe meble i pralkę automatyczną. Dziś to wszystko jest w wodzie wraz z naszym domem". "A co ma powiedzieć właściciel tutejszej rzeźni - odzywa się ktoś z tłumu.
Powódź zastała go w czasie uboju. |
|
Zalało więc rzeźnię wraz z mięsem i wyrobami". Teraz to wszystko pływa w tej wodzie i rozkłada się". Rzeczywiście czuć było wokół nieprzyjemny zapach. Śmierdziała jednak nie tylko zalana rzeźnia, ale również gnijące w wodzie zboże, trawa i różne rośliny.
Trzeba również stwierdzić, że roiło się tu od much, które dosłownie przyklejały się do naszych ciał.
Nasz transport darów kierują teraz do punktu wydawania żywności. Ustawia się natychmiast długa kolejka ludzi. Wiedzą już, że przywieźliśmy żywność, a ta jest tu najbardziej potrzebna. Zaraz nasze dary trafią do osób najbardziej potrzebujących i to nas cieszy najbardziej. Jednak to, co za chwilę zobaczyliśmy, wstrząsnęło nami do głębi. Jeden z wojskowych, krótkofalówką zaczął przekazywać do kogoś wiadomość o naszym transporcie. Kiedy zapytałem go co robi? - on odpowiedział mi, że mają tu prawie 200 osobową grupę powodzian koczującą na wyspie. Do ludzi tych nie można inaczej dotrzeć, jak tylko łódkami lub amfibią. Teraz zrozumieliśmy, do czego wojsko używa amfibii. Oficer posłał więc wiadomość na wspomnianą wyspę i za pół godziny przypłynęła amfibia wypełniona ludźmi. Każdy z nich miał ze sobą papierowy karton, do którego pakował żywność. Ludzie brali wszystko: konserwy, cukier, mąkę, ryż, wodę mineralną, makaron, odżywki dla dzieci, dżemy, masło orzechowe, bigos w słoikach, ser żółty i słodycze, o które nas proszono. Ktoś nawet krzyknął: "mają też sól!". Widząc jak szybko rozchodzi się nasza żywność, mogliśmy stwierdzić tylko jedno, że dary, które przywieźliśmy tym ludziom są zaledwie "kroplą w morzu" potrzeb.
Do Lubszy wysłaliśmy cztery samochody dostawcze głównie z żywnością. Kiedy byliśmy tam po raz pierwszy, we wtorek 22 lipca br. pod wodą znajdowała się znaczna część Lubszy i pięć okolicznych wiosek. W piątek 25 lipca br. będąc tam już po raz drugi, mogliśmy się przekonać, że woda jeszcze bardziej się podniosła. Już wtedy wiadomo było, że nadciąga druga fala powodziowa. Na mieszkańcach gminy Lubsza nie zrobiło to jednak większego wrażenia. Woda i tak już zabrała im wszystko.
Dziś pewnie nadal stoją milcząco wpatrzeni w nurt rwącej rzeki. Czekają, aż ona odejdzie, by znów odsłonić przed nimi nową tragedię. Nikt z nas nie wie, ile jeszcze doświadczeń będą musieli znieść ci ludzie i jakie cierpienia ich czekają. Wiemy jednak, że sami nie udźwigną ciężarów swego nieszczęścia, nie podniosą się z bólu i rozpaczy. Tym ludziom tylko my możemy pomóc, tylko my możemy dać im nadzieję.
O. Wojciech Węglicki OSCam
|