HISTORIA NASZEJ PARAFII

Odcinek - 31 c.d.

W środę 21 października br. w naszej parafii odprawiony został "Dzień Modlitw w intencji Soboru". Przez cały dzień wierni z poszczególnych ulic i stanów odmawiali różaniec w kościele. O godz. 18.30 na zakończenie odprawiona została Msza św. i uroczyste nabożeństwo różańcowe. Zgodnie z życzeniem Księdza Prymasa Stefana Kard. Wyszyńskiego i Biskupów Polskich, nasi Parafianie, a szczególnie młodzieńcy i mężczyźni w wielkiej liczbie przystąpili do spowiedzi św. i na Nabożeństwie Soborowym przyjęli Komunie św. Wciągu tego dnia każdy ofiarował swoją pracę w intencji Soboru. Ponadto odmówić należało co pewien czas jakiś Akt Strzelisty, rano i w południe "Anioł Pański" i złożyć w ofierze dowolny czyn pokutny. Podczas wieczornej Mszy św., w czasie Podniesienia, odezwały się dzwony, wtedy wszyscy, którzy musieli pozostać w domu mogli się połączyć w modlitwie z wiernymi w kościele. Na zakończenie Nabożeństwa wszystkim wiernym udzielono błogosławieństwa Najświętszym Sakramentem.

W dniu 5 grudnia 1964r. zmarł wieloletni kierownik i administrator Domu Starców w Zabrzu Br. Antoni Dobski. Ciało zmarłego przywieziono do naszej kostnicy w dniu 7 grudnia. Wierni, którzy pamiętali jeszcze Br. Antoniego, jak pracował w naszym szpitalu, przychodzili do kostnicy, aby pożegnać zmarłego i pomodlić się przy jego trumnie. Pogrzeb śp. Br. Antoniego Dobskiego odbył się w dniu 9 grudnia 1964r. o godz. 10.00 z udziałem Ojców i Braci naszego klasztoru, parafii w Zabrzu, Taciszowa i Białej Prudnickiej. Przybył też Ksiądz Dziekan Branny z Miasteczka Śl. oraz duchowieństwo z okolicznych parafii. Mszę św. pogrzebową odprawił O. Prowincjał Jan Tarnowski w asyście O. Kormańskiego i O. Wolnika. Kazanie pogrzebowe wygłosił O. Boksa. Udział w pogrzebie wzięli nie tylko nasi Parafianie, ale również wierni z Zabrza. Przybyły także liczne delegacje Sióstr zakonnych z domów, w których pomagał Br. Antoni, lekarze z którymi współpracował oraz przyjaciele, z którymi się przyjaźnił. Na miejsce wiecznego spoczynku na naszym cmentarzu klasztornym w parku przenieśli Go Współbracia zakonni, opłakując Drogiego zmarłego.

Ciąg dalszy w następnym numerze Głosu św. Jana Chrzciciela...

Opracował: O. Wojciech Węglicki OSCam
Dalej

Mój Różaniec

Kiedy sięgam myślami wstecz, do mojego dzieciństwa, choć było to bardzo dawno, przypominają mi się najpiękniejsze lata mojego życia, które tak szybko przeminęły, jak paciorki różańca. Rozmyślając sobie gdzieś w ukryciu, człowiek może nie ujawniając nikomu swego sekretu przenieść się w świat wspomnień. Dziś kiedy jestem dorosły pragnę, chociaż w marzeniach schronić się, zanurzyć w szeroko otwartych dłoniach matki i tak przemierzając kilometry czasu poczuć się bezpieczny, przy boku Tej, którą kochałem najwięcej.

Wspomnienia, którymi pragnę się z Wami podzielić, Drodzy Czytelnicy, mówią o różańcu mojego dzieciństwa, o tym jak poznałem i ukochałem te modlitwę. I choć będę opowiadał o wakacjach, a teraz mamy październik, to pragnę rym samym zwrócić Waszą uwagę na to. że różaniec powinien towarzyszyć człowiekowi przez cały rok. Tego również chce Matka Najświętsza - Królowa Różańca Świętego.

Kiedy nad naszym domem szalała burza z piorunami i błyskawicami, tak strasznymi, jak zęby smoka, który przechadza się po niebie, bo tak sobie wyobrażałem burzę, moja mama brała mnie i dwóch moich starszych braci do ciemnego pokoju. Sadzała nas na drewnianych, skrzypiących stoikach z dala od okna i zapalała dużą, kremową gromnicę. Trochę drżącym głosem, jak pamiętam, rozpoczynała wspólnie z nami modlitwę różańcową. Przestraszony tym dziwnym nastrojem, myliłem paciorki różańca, zastanawiając się czy burza nas ominie. Równy, miarowy głos matki odmawiającej różaniec, niczym marsz żołnierzy, uspokajał mnie, ale tylko na chwilę. Zaraz jednak odczuwałem niepokój i dyskretnie spoglądając w okno wypatrywałem tego strasznego smoka, czy przypadkiem nie wdziera się do naszego domu. Ciepły głos matki dodawał mi jednak odwagi, koił lęk i mogłem w tej modlitwie różańcowej spokojnie zasnąć przytulony do jej serca.

Kiedy burza ze strasznymi piorunami ustawała, a w oknie widać było pierwsze promienie słońca, moja mama mnie budziła. Słyszałem wtedy jak z wielką ulgą mówiła: "Dzięki Bogu". Pierwsze kroki wówczas kierowaliśmy do ogrodu, aby tam zerwać czerwone i kremowo - białe róże. Naprzeciw mojego domu, po drugiej stronie ulicy stała na wysokim postumencie figura Matki Bożej. To właśnie tam mama zawsze kierowała swój wzrok i wypowiadała słowa, które do dziś pamiętam: "Mariusz, zanieś te kwiaty do Matki Bożej i podziękuj Jej za to, ze burza szczęśliwie nas ominęła". Tę czynność wykonywałem z wielką radością. Stawiałem piękny bukiet róż przed figurą Matki Bożej, następnie klękałem, odmawiałem krótką modlitwę i czyniąc szybki niezgrabny znak krzyża, wracałem do domu. Muszę jednak przyznać, że czynność tę nie wykonywałem tak do końca bezinteresownie i z czystej pobożności. Wiedziałem, że po jej wykonaniu czeka mnie nagroda, jakaś niespodzianka, przygotowana przez mamę.

Kiedy po latach wspominam te wydarzenia, najczęściej myślami wracam do nagrody. Tak sobie myślę, że przez tę nagrodę, mama utrwaliła we mnie miłość do Matki Najświętszej i pragnienie służby Chrystusowi. Choć nie doczekała dnia moich święceń, to jednak w jakimś sensie nauczyła mnie, że służąc Bogu i Jego Matce otrzymam kiedyś wspaniała nagrodę. Dziś wiem. że tą wielką nagrodą jest moje kapłaństwo.

Wiele jeszcze takich burz trzeba nam było przeżyć, ale w znaku Czarnej Madonny szczęście nas nie opuszczało. Pamiętam, że w pobliżu płonęły stogi siana, paliły się stodoły i lasy, trawione ogniem złowieszczej natury. Nasz dom jednak choć stary, stoi jeszcze, wypełniony modlitwą różańcową. Stoi też naprzeciw niego figura Matki Bożej wpatrującej się w nasz ogród, gdzie latem zawsze kwitną piękne róże.

O. Mariusz Wardęga OSCam.

Poprednia stronaPowrót do menuNastępna strona