Zacznę od zagadki:
Bywają często garbate od przeglądania się w wodzie...
Zielone - jesienią i latem, wiosną mają dzieci puchate, bo kwitną
jeszcze o chłodzie.
Tak, to wierzby. A wierzby to takie drzewa, które chyba najbardziej tęsknią
za wiosna. Podczas gdy wszystkie inne ich liściaste kuzynki i kuzyni:
klony. buki. graby, dęby, lipy, osiki i brzozy drzemią sobie jeszcze i
śni im się lipcowa muzyka pszczół i słońce, jak złoty piec w środku
lata, to wierzby już kradną wiatrowi wiadomości o wiośnie i chcą
powitać ją bukietami kwiatów.
Ale jakich? Przecież mróz jeszcze
chadza nocami i zima śniegiem o sobie przypomina. Wierzby wiec mają
kwiaty puchate, czyli w futerka ubrane i nie marzną wcale, jak koty na śniegu,
i dlatego niektórzy mówią na te kwiatki "kotki" lub
"bazie". W nagrodę za to, że są nąjpierwsze z drzew zielone,
to właśnie gałązkami wierzbowymi witamy Pana Jezusa, gdy wjeżdża w
Ewangelii na osiołku (szarym też, jak wierzbowe "kotki") do
Jerozolimy, śpiewając "Hosanna", jak tam witano Go gałązkami
palmowymi.
Już w zagadce powiedziałem, gdzie rosną wierzby - nad rzekami.
strumieniami, mokradłami. Krzysiek, który chciał zrobić z wierzbowych
gałązek siedemnaście palemek na Niedzielę Palmowa - bo prosiły go trzy
ciocie, dwie kuzynki. prababcia, cztery siostry: Anna, Hanna, Marianna i
Joanna, i jeszcze tam ktoś, wyruszył nad rzekę, aby narwać tych
"bazi-kotków".
Wziął ze sobą ostry scyzoryk i już cieszył
się, że jego palemki będą "super - extra - mucha - nie -
siada" (bo skąd muchy wiosną?). Cieszył się też, że spotka po
drodze, w kapliczce przydrożnej takiego drewnianego Jezusika
Frasobliwego. Wystrugał go kiedyś ze starej lipy stary góral.
Ten Jezus
był bardzo zafrasowany (frasunek to ciężki smutek), jakby widział, że
dzieciaki w szkole kopią się, drapią, przezwiskami obrzucają, jakby
nigdy w życiu nie słyszały Jezusowego przykazania "Miłuj bliźniego
swego, jak siebie samego"... A przecież to Jego dzieci i na religię
biegają prawie wszystkie!
Ten drewniany Jezus był popękany, bo deszcze
go myły, śniegi ubierały, słońce suszyło - co rok, tak w kółko.
Zawsze, kiedy Krzysiek przechodził koło tej kapliczki, przystawał i
szeptał trzy razy: "Któryś za nas cierpiał rany..." i patrzył
czy bardziej jeszcze ciąży Jezusowi głowa oparta na ręce, czy mniej. |
|
Teraz Krzysiek naciął wielki pęk "bazi-kotków" i szedł
gwiżdżąc "Glory, glory, Alleluja!" Gdy zbliżał się do
kapliczki, zauważył, że rzeka "wyszła" ze swojego koryta i
rwąca woda przewróciła kapliczkę. Jezus Frasobliwy leżał w błocie.
- O Jejku! - zawołał Krzysiek i podbiegł do jeszcze smutniejszego
Jezusa. Wyjął chusteczkę i zaczął wycierać Jezusa z błota. ale
chusteczka szybko się "skończyła". Wyprał ją więc w wodzie
i dalej wycierał. Powoli drewniany Jezus zaczynał być podobny do
siebie. - Ale czy ja Go tak zostawię? - myślał Krzysiek - Gdzie mam Cię
postawić, biedny drewniany Jezusiku? Myślał chwilę i nagle wpadł na
pomysł: Zaniosę Cię do kościoła. Tam jest Twoje miejsce! Dźwignął
drewnianą figurę. Ciężka była, jak grzech ciężki. A
"bazie-kotki"? Nie można było ich wziąć, bo ręce miał zajęte
dźwiganiem. Szkoda mu było, bo były takie ładne, ale przecież Jezus
ważniejszy.
I ruszył Krzysiek do kościoła. Czuł się, jak Szymon Cyrenejczyk,
tylko, że Szymona musieli zmuszać do niesienia, a on niósł tak z serca
- a to jest zupełnie coś innego. Tylko, że to niesienie nie było takie
proste. Bolały go plecy, ręce. W palce właziły mu drzazgi. Nagłe
potknął się i przewrócił. Popatrzył na siebie, na Jezusa i mruknął:
Przepraszam Cię bardzo. Teraz już obaj jesteśmy tacy sami brudni. Później
wpadł po kolana w rów z wodą. Dyszał jak ciuchcia, ale odpoczywał i
szedł dalej pod górę. - Nie zdążę na Drogę Krzyżową - pomyślał
- ale to też jest droga nielekka.
Kiedy przyszedł pod kościół, było już prawie ciemno. Drzwi od kościoła
były zamknięte, tylko w domu obok paliło się światło. Zastukał więc
tam. Otworzyła Siostra Weronika. Poświeciła, westchnęła i zapytała:
- A ty co, brudasku?
- Przytargałem Pana Jezusa powiedział Krzysiek i zaraz poprawił. -
To znaczy przydźwigałem. Ciężki jest, jak konfesjonał, pewnie
przylepiły się do Niego wszystkie grzechy świata.
- Zmiłuj się nad nami! - zawołała Siostra Weronika nic nie rozumiejąc.
Ale już zauważyła, że koło Krzyśka stoi drewniany, zafrasowany i strasznie ubłocony Jezus z głową
na ręce, jak na kolumnie. |
|
Zawołała wiec dwie inne siostry i kazała im
umyć Pana Jezusa.
- A jak ty się nazywasz, "ciężarowcu Boży"? - zapytała Krzyśka.
- Krzycho - odpowiedział, bo tak wołali na niego.
- No to w sam raz na tę okazję - powiedziała Siostra - bo Krzysztof
znaczy Christoforus. czyli "Chrystusa-niosący". To piękne.
- Tak. tak - mruknął Krzysiek - ciekawe, czy tak powie mama. Pewnie
zawoła: Znów się włóczyłeś i brudny jesteś, jak nieboskie
stworzenie!
I tak było. ale zaraz potem Krzysiek leżał już wymyty, nasmarowany
maściami i z termometrem pod pachą. - Przyniosłeś nie tylko
Jezusa, ale i grypę czy może jakieś inne szkaradzieństwo z tego błota
- mówiła zmartwiona mama.
I leżał Krzysiek z bolącym gardłem, z gorączką i kaszlem, jak w
starym motocyklu. Nie wiedział, kto przyniósł mu w Niedziele Palmowa
taką śliczną palemkę, jakiej w życiu jeszcze nie widział. A Jezus
Frasobliwy? Siostry postawiły go w Wielki Piątek przy krzyżu.
Ludzie całowali krzyż i patrzyli na ciężką od smutków nad grzechami
świata głowę Pana Jezusa. Mała Karolina, to nawet uściskała go i
pocałowała w samo drewniane czoło. A w Wielka Sobotę znów ktoś - nie
- wiadomo - kto
przyniósł Krzyśkowi bieluchnego baranka z listem: "Dziękuję! Jezus
Frasobliwy".
A w samą Wielką Niedzielę przyszedł do domu Krzyśka ksiądz
Tymoteusz z Panem Jezusem Najprawdziwszym w Komunii świętej i
Krzysiek poczuł się tak wesoły, że zagwizdał: "Glory, glory.
Alleluja!" - Myślę, że z ciebie będą ludzie - powiedział ksiądz.
- Trzeba mieć wielkie serce, by nosić Pana
Jezusa.
Minęło trochę lat i Krzysiek został księdzem
Krzysztofem, który
co dzień czuje, jak ciężko jest nieść Pana Jezusa wszędzie, do każdego,
bo Jezus chce ulżyć każdemu, czyli wziąć trochę jego kłopotów,
smutków i bólów. Ale wieczorem ksiądz Krzysztof czuje się lekki,
jakby Pan Jezus porywał go bez windy do nieba, na chwilę modlitwy. A na
szafce przy łóżku stoi tamten baranek, którego ktoś - nie - wiadomo -
kto przyniósł z podziękowaniem - Tylko gospodyni narzeka: Ten ksiądz
Krzysztof je tyle co wróbel. Skąd on bierze siły? Śmieje się ksiądz
i mówi: Raz ja niosę Jezusa, raz On niesie mnie, choć nikt tego nie
widzi. lecz rozumieją to ci, którzy noszą Jezusa w sobie.
KONIEC. |