Dziś naszym rozmówcą jest Brat Andrzej Piwowar - zakonnik i pielęgniarz w Szpitalu Św. Kamila w Tarnowskich Górach.
Joanna:
Na początku naszej rozmowy, proszę powiedzieć kilka słów o sobie?
Br. Andrzej:
Urodziłem się w bardzo pięknych stronach Polski, a mianowicie w Beskidzie Sądeckim, w Dolinie Popradu, w mieście Piwniczna, na Południu Polski. Mam oboje rodziców i czworo rodzeństwa. Swoją edukację rozpocząłem w Szkole Podstawowej w Kosarzyskach powiat Nowosądecki. Po jej ukończeniu kontynuowałem naukę w Zasadniczej Szkole Zawodowej w Nowym Sączu, którą ukończyłem w wieku 17 lat. Tam też zdobyłem zawód tapicera. Po szkole zawodowej zapragnąłem pójść drogą powołania zakonnego. Ostatecznie wybrałem Zakon OO. Kamilianów, do którego wstąpiłem 14 września 1989r. I jestem w nim do dnia dzisiejszego. Po złożeniu pierwszych ślubów zakonnych w 1991r. zwróciłem się do władz Zakonu z prośbą o pozwolenie na kontynuację nauki. Skierowano mnie wówczas do Liceum Ogólnokształcącego dla Pracujących w Warszawie. Tam po trzech latach nauki zdałem egzamin dojrzałości i złożyłem papiery do Medycznego Studium Zawodowego nr 1 im. "Pielęgniarek Warszawy" w Warszawie. Po dwu i pół rocznym okresie nauki oraz praktyki otrzymałem dyplom pielęgniarza.
Joanna:
Jak to się stało, że poszedł Brat za głosem Bożego powołania?
Br. Andrzej:
Właściwie głos Bożego powołania zacząłem odczytywać już w Szkole podstawowej. Byłem bowiem mocno zaangażowany w życie mojej parafii. Najpierw jako ministrant, później lektor. Z czasem ks. proboszcz wyznaczył mnie do prowadzenia wspólnoty ministranckiej. Angażowałem się również w działalność młodzieży parafialnej, jeździłem na rekolekcje "oazowe" oraz obozy dla młodzieży. Muszę się przyznać, że praca w parafii bardzo mi się podobała i dostarczała mi wiele duchowych satysfakcji. To też zadecydowało, że zacząłem poważnie zastanawiać się nad drogą mojego życia. Głos wewnętrzny mówił mi, abym poświęcił się ludziom, bym im służył. Właśnie to pragnienie służby człowiekowi, w każdym wieku i w każdej sytuacji życiowej odczytałem jako Boże wezwanie, skierowane do mnie.
Joanna:
Dlaczego akurat kamilianie?
Br. Andrzej:
Muszę się przyznać, że nigdy w życiu nie widziałem kamilianina. W tej części Polski bowiem, skąd pochodzę, nikt o takim Zakonie nie słyszał. Jednak pewnego dnia w moim kościele parafialnym pojawił się zakonnik z czerwonym krzyżem na piersiach. Jak się później okazało, przyjechał on do jednego z tutejszych kleryków. Kiedy go zobaczyłem postanowiłem podejść do niego i zapytać kim jest i skąd przyjechał. Pamiętam była to niedziela. Zaraz po Mszy św. podszedłem do niego i zacząłem wypytywać, z jakiego jest Zakonu i gdzie pracuje. Jak się dowiedziałem, że Kamilianie pracują wśród chorych, prowadzą domy opiekuńczo lecznicze, działają wśród bezdomnych i chorych na AIDS, postanowiłem napisać prośbę o przyjęcie mnie do Zakonu. Na odpowiedź nie czekałem zbyt długo. Po odbyciu postulatu i nowicjatu w Zakonie OO. Kamilianów przywdziałem zakonny habit i tak rozpoczęła się moja życiowa przygoda z
kamilianami.
|
|
Joanna:
Wiemy, że jest Brat pielęgniarzem w Szpitalu św. Kamila. Proszę nam powiedzieć, co należy do Brata obowiązków?
Br. Andrzej:
Jako pielęgniarz mam mnóstwo obowiązków. Pracując w szpitalu muszę przede wszystkim wypełniać zlecenia lekarzy, a więc: podawać chorym lekarstwa, zmieniać opatrunki, podłączać kroplówki, dawać zastrzyki, wykonywać badania EKG i mierzyć ciśnienie, nie mówiąc już o całej pielęgnacji chorego, zwłaszcza obłożnie, podawania mu posiłków i karmieniu. Ponadto jako pielęgniarz biorę udział w normalnym grafiku dyżurów dziennych i nocnych. Czasami pracuję na Izbie Przyjęć podczas tzw. "ostrych dyżurów" naszego szpitala.
Joanna:
Czy w swojej pracy spotkał się Brat z wydarzeniem, które na długo pozostanie w Brata pamięci?
Br. Andrzej:
Oczywiście. Takich wydarzeń było wiele. Wspomnę jednak tylko o jednym, którego rzeczywiście nie zapomnę do końca życia. Kiedy byłem na praktyce w jednym z naszych Domów Pomocy dla Dorosłych w Zabrzu przy ul. Cisowej, w pierwszym dniu mojej pielęgniarskiej praktyki jeden z naszych podopiecznych i to chory psychicznie, zobaczył mnie w fartuchu lekarza, którego wyjątkowo nie cierpiał. Widząc mnie odwróconego tyłem myślał, że to jego "oprawca". Zaszedł mnie więc od tyłu i tak mocno uderzył mnie w głowę, że padłem na podłogę i rozciąłem sobie łuk brwiowy. W tym dniu zamiast pielęgnować chorych sam trafiłem na pogotowie gdzie założono mi solidne cztery szwy. Oczywiście nie miałem za złe człowiekowi, który mnie uderzył, rozumiejąc jego chorobę, ale ślad po tym incydencie noszę do dziś. Wydarzenie to świadczy również o tym, że praca wśród chorych jest nie tylko ciężka, ale niebezpieczna.
Joanna:
Co chciałby Brat przekazać wszystkim Czytelnikom "Głosu św. Jana Chrzciciela"?
Br. Andrzej:
Najpierw chciałbym serdecznie pozdrowić wszystkich Czytelników "Głosu Św. Jana Chrzciciela", a wraz z nimi całą Służbę Zdrowia Szpitala Św. Kamila. Chcę wspomnieć o ich trudnej i odpowiedzialnej pracy, jaką podejmują względem chorych i cierpiących. Nie da się jej ocenić, a bardzo często bywa ona ukryta. Jest to praca piękna, bo ukierunkowana na człowieka. My też możemy nieść dobro i miłość najbardziej potrzebującym. Wystarczy tylko rozejrzeć się wokół siebie i dostrzec tych, którzy czekają na naszą miłość. Życzę więc wszystkim Czytelnikom "Głosu Św. Jana", aby w kropli dobra okazanego choremu znaleźli ocean jego wdzięczności.
Joanna:
Dziękuję za rozmowę.
Br. Andrzej:
Ja też serdecznie dziękuję.
Rozmawiała: Joanna Gawliczek
|