"Pić,
albo nie pić, oto jest pytanie". Bardzo często w kawiarniach,
restauracjach czy na okolicznościowych przyjęciach spotykamy się ze
zjawiskiem nadużywania alkoholu. Alkoholizm jest niewątpliwie jednym z głównych
nałogów dzisiejszych czasów. Czy byłoby lepiej, gdyby alkohol nie
istniał? Czy świat stałby się przez to lepszy? Chyba nie, jest zbyt
wiele innych używek, po które my, współcześni ludzie, niestety, ale
sięgamy. Sądzę, że problem nie polega na tym, czy alkohol istnieje,
czy też nie, ale na tym, czy potrafimy właściwie z niego korzystać i w
jakich granicach. Myślę, że chyba warto zastanowić się nad tym,
dlatego też wywiad w dzisiejszym numerze "Głosu Św. Jana" poświęcony
jest właśnie temu problemowi.
Rozmawiam z żoną członka Klubu Anonimowych Alkoholików.
(Nie ujawniam imienia i nazwiska mojej rozmówczyni, zgodnie z jej życzeniem).
M. Sz.
Na wstępie naszej rozmowy chciałabym zapytać Panią,
jak czuje się osoba, której współmałżonek po wielu latach nadużywania
alkoholu, przestaje pić?
Żona:
O tak, z jednej strony czuję się tak, jakbym sięgnęła
nieba, jak gdyby zniknęła ogromna przeszkoda dzieląca mnie i mojego męża
i oczywiście naszego syna. Jednak z drugiej strony, chyba jeszcze ciągle
tak do końca nie mogę w to uwierzyć. Stale się obawiam, czy koszmar
znowu się nie powtórzy. Początkowo nieświadomie "obwąchiwałam"
męża powracającego z pracy nie wierząc w to, że na prawdę już nie
pije. Wydaje mi się, że powinien upłynąć jeszcze jakiś czas, żebym
była spokojna, iż to co było, nie wróci; w końcu mąż nie pije
dopiero dwa lata.
M. Sz.
Jak Pani poznała swojego męża?
Żona:
Na zabawie sylwestrowej u mojej koleżanki. Było
kilkanaście osób, nie wszystkie znałam. Było bardzo wesoło, całą
noc przetańczyłam, między innymi z moim obecnym mężem, którego wtedy
właśnie poznałam. Okazało się, że jest kuzynem narzeczonego mojej
koleżanki. Zaprosił mnie do kawiarni, później do kina i tak się zaczęło.
Po ponad roku znajomości oświadczył mi się.
M. Sz.
No dobrze, ale czy przed ślubem wiedziała Pani, że mąż
"zagląda do kieliszka"?
Żona:
Nigdy, kiedy się spotykaliśmy, nie nadużywał
alkoholu. Zawsze wobec mnie zachowywał się kulturalnie, jednak nie
widywaliśmy się zbyt często, bo on był z innego miasta, dzieliło nas
kilkanaście kilometrów, więc nie mogłam wiedzieć, co robi w wolnym
czasie po pracy. Byliśmy zakochani, ufałam mu, uwielbiałam z nim
przebywać, rozmawialiśmy, chodziliśmy do kina, spacerowaliśmy jak
zwyczajna para młodych ludzi. Pamiętam jednak rozmowę z moją koleżanką,
która ostrzegała mnie przed tym związkiem. Powiedziała mi, że z
pewnych źródeł wie, iż dość często po pracy mój, już wtedy
narzeczony, nadużywa alkoholu. Nie wierzyłam jej, uznałam, że pewnie
zazdrości nam naszego uczucia. Poza tym uważałam, iż to, że czasami
wypije z kolegami, to nic złego, nie wiedziałam wtedy jakie może mieć
to konsekwencje w przyszłości. Ja po prostu widziałam go takim, jakim
był, kiedy spotkaliśmy się pierwszy raz.
M. Sz.
Kiedy staliście się małżeństwem, okazało się, że
to picie z kolegami zaczęło niszczyć wasz związek, stało się Waszym,
głównym problemem. Kiedy się Pani o tym przekonała?
Żona:
Początkowo byliśmy szczęśliwi, stosunek mojego męża
do mnie się nie zmienił. Szanował mnie, oddawał mi zarobione pieniądze,
interesował się wszystkim, co dotyczyło naszego małżeństwa,
wyremontował nasze mieszkanie. Mogę powiedzieć, że było tak, jak
przed ślubem, jednak już wtedy zauważyłam, że czasami po pracy
przychodzi pijany.
M. Sz.
Jak Pani na to reagowała?
Żona:
Szczerze mówiąc, jakoś nie zwracałam na to większej
uwagi. Uznałam, że przecież to nic takiego, że czasem gdzieś pójdzie
z kolegami, w końcu też chce czasem pobyć w towarzystwie kolegów
z młodszych lat. Jednak po pewnym czasie zaczynało mi to przeszkadzać,
gdyż te spotkania z kolegami odbywały się coraz częściej i były
coraz dłuższe. Mąż już tak bardzo nie interesował się mieszkaniem,
coraz rzadziej wychodziliśmy gdzieś razem, ale nadal jakoś nie przywiązywałam
do tego zbyt dużej wagi, powinnam była radykalnie przerwać te jego
znajomości z kolegami, może byłoby inaczej. Ja natomiast zadawalałam
się przeprosinami, kwiatami i obiecankami, że to się już nie powtórzy
i przebaczałam mu. Był jednak okres w naszym związku, że mąż
dotrzymał obietnicy. Kiedy oznajmiłam mu, że będziemy mieli
dziecko. Był bardzo szczęśliwy, znowu angażował się we wszystkie
prace domowe, próbował nawet robić wszystko za mnie. Wydawało mi się,
że gdybym mu na to pozwoliła, nosiłby mnie na rękach. Wyremontował śliczny
pokój dla naszego dziecka. Byliśmy szczęśliwi.
M. Sz.
Czy mąż wtedy nie pił?
Żona:
W ogóle, ale do czasu, kiedy nacieszył się już
swoim ojcostwem. Chyba zaczynało go nudzić siedzenie w domu, widok
pieluch i słuchanie płaczu dziecka w nocy. Znowu odnowił stare znajomości
i pił, ale teraz już się przekonałam, że jest uzależniony. Prawie
codziennie przychodził pijany, czepiał się wszystkiego, krzyczał. Było
mi ciężko, bo musiałam wszystko "tuszować" przed dzieckiem,
które kochało swojego tatusia. Robiłam wszystko, żeby tylko dziecko
nie słuchało naszych kłótni. Ale im syn stawał się starszy, tym było
trudniej. Te krzyki, awantury chyba najbardziej odbiły się na dziecku.
Okazało się, że ma nerwicę żołądka. Stwierdziłam, że będzie
lepiej jeśli zamieszka przez jakiś czas ze swoimi dziadkami (moimi
rodzicami), a ja spróbuję pomóc mężowi.
M. Sz.
Czy myślała Pani wtedy o pomocy mężowi, kiedy on
zachowywał się tak okropnie: pił, krzyczał, awanturował się. Nie miała
Pani wtedy ochoty go zostawić i spokojnie żyć?
Żona:
Nie. Mimo wszystko kochałam męża i to właśnie jemu
złożyłam przysięgę wierności małżeńskiej, i że będę z nim na
dobre i złe. Wiedziałam, że gdyby nie alkohol wszystko byłoby dobrze.
Żałowałam, że nie zaczęłam działać już wtedy, kiedy przychodził
do domu pijany. Zrozumiałam, że te awantury i krzyki są wynikiem
upojenia alkoholowego. Mąż do tego stopnia zaangażował się w
picie, że nie potrafił już sobie poradzić i wtedy uznałam, że to ja
muszę mu pomóc. Poza tym chciałam, aby nasze dziecko mogło wreszcie
mieszkać razem z nami, bo wiedziałam, że tęskni za domem.
M. Sz.
Czy to właśnie było powodem nakłonienia męża do
podjęcia leczenia?
Żona:
Tak, byłam szczęśliwa, że dał się nakłonić. Był
czas spokoju, ale mąż nie wytrzymał, poddał się i znowu pił.
M. Sz.
Ale Pani się nie poddawała. Mąż znowu znalazł się
na odwyku i już od dwóch lat jest członkiem Klubu AA - udało się
Pani.
Żona:
O nie. Po tym jak nie wytrzymał i znowu sięgnął po
wódkę już zaczęło mi brakować siły. Ten cud, bo tak powinnam nazwać
to co się stało, dokonał się za sprawą naszego syna. Postanowił
porozmawiać z ojcem. Powiedział, że go bardzo kocha, ale trzeźwego.
Pytał czy będzie mógł powrócić do domu. Błagał, żeby spróbował
jeszcze raz i poddał się leczeniu. Ja wtedy nawet o tym nie wiedziałam,
nigdy nie chciałam mieszać syna w te sprawy. Zdziwiłam się, kiedy mąż
poinformował mnie, że podda się ponownie leczeniu. Dopiero później
dowiedziałam się o tej rozmowie. Okazała się ona zbawiennym środkiem.
Mąż chyba znalazł wtedy właściwą motywację, aby przestać pić. I
udało się. Już dwa lata jesteśmy szczęśliwą rodziną. Ciągle
jeszcze obawiam się, aby znowu nie znalazł się jakiś "życzliwy"
kolega, który nakłoniłby męża do picia. Mam jednak nadzieję, iż
fakt, że jesteśmy razem, pomoże mężowi wytrwać w abstynencji.
M. Sz.
Czy chciałaby Pani na koniec coś przekazać naszym
czytelnikom?
Żona:
Tak. Chciałbym powiedzieć wszystkim, że alkohol jest
dla tych ludzi, którzy potrafią z niego korzystać. Jeśli jednak ktoś
nie wie, kiedy ma przestać, niech lepiej po alkohol nie sięga, bo może
to mieć tragiczne następstwa dla niego samego i najbliższych.
M. Sz.
Dziękuję bardzo serdecznie za rozmowę i życzę Pani
oraz rodzinie samych szczęśliwych dni.
Żona:
Dziękuję bardzo.
Rozmawiała Małgorzata Szubińska.
|