Zdobyć
Szczyt
Niedawno wybraliśmy się w towarzystwie zaprzyjaźnionych
rodzin na trzydniową wycieczkę w góry, do Istebnej.
Aby dotrzeć do domu naszych gospodarzy, ostatni
odcinek drogi, musieliśmy pokonać pieszo. Jest to trasa bardzo
przyjemna, choć dla nie wprawionych nóg "miasteczkowych" - męcząca.
Dzieci , na szczęście, spisywały się dzielnie.
Największe kłopoty miał dziesięcioletni Olek, który wprawdzie szedł
i nie marudził, ale widać było, że jest to dla niego większy wysiłek,
niż dla innych. Dlatego pewnie, gdy nazajutrz zaproponowaliśmy wycieczkę
na najbliższy szczyt, Olek powiedział, że nie pójdzie, poczeka na nas
na kwaterze. Boi się, że nie dojdzie.
Musieliśmy się my, dorośli do tego ustosunkować. Po
naradzie zapadła decyzja, że jednak pójdziemy wszyscy. Bierzemy ze sobą
sanki, na których, w najgorszym wypadku pociągniemy słabszych.
Wyruszyliśmy. Droga wiodła przez las, podejście nie było zbyt strome,
bielusieńki śnieg i wszędzie dokoła cisza. Dzieci szły uśmiechnięte.
Po dwóch godzinach marszu zdobyliśmy szczyt. A w schronisku najszczęśliwszą
osobą wydawał się być... Olek.
Był dumny z siebie. Będzie mógł teraz opowiadać
kolegom i znajomym, ze wszedł zimą na Stożek.
A ja zastanawiam się, co by było, gdybyśmy pozwolili
mu zostać. Wprawdzie nie zmęczyłby się, ale też nie przeżyłby radości
pokonania samego siebie, swoich obaw. A na dodatek, jego poczucie bycia
mniej sprawnym i gorszym od innych, utrwaliłoby się w nim.
Jak to dobrze, że ci, którzy nas kochają, potrafią
stawiać nam wymagania. Wierzą w nas, nawet wtedy, gdy sami nie jesteśmy
zbyt pewni siebie. Dlatego chyba możemy "pokonywać góry".
Nina Niemiec
|
|
ODWIEDZAMY DUSZPASTERSTWA
z wizytą w Arcybractwie Straży Honorowej
Idąc do szkoły wstąpiłem do
kościoła. Kończyła się właśnie poranna Msza Święta o godz.6.30.
Jeszcze dobrze nie ucichła pieśń kończąca Eucharystię, a już zaczęto
odmawiać jakieś modlitwy, koronki, litanie. W kościele siedziały
starsze panie i kilku panów. Dostrzegłem również jakąś młodą
dziewczynę, która patrząc na modlące się kobiety demonstrowała swoje
niezadowolenie. Usiadłem obok niej i spytałem: - Czemu robisz taką kwaśną
minę? - A, bo nie można się skupić w tym kościele i spokojnie pomodlić
- rzekła wzburzona. Że też te "paniusie" akurat teraz
postanowiły na głos się modlić. - Zaraz, zaraz - mówię - to nie
jakieś tam "paniusie", ale wspólnota modlitewna. - Ciekawe
jaka? - ironicznie spytała dziewczyna. - Nie wiem, ale zaraz się
dowiemy. Jeśli masz chwilkę czasu, to poczekaj ze mną. Wkrótce
modlitwa ustała. Podeszliśmy do Pani, która przewodniczyła
modlitwie.
- Kim są ci modlący się
ludzie? - spytałem. Czy to jakaś wspólnota?
Pani życzliwie uśmiechnęła się
do nas - Macie rację. Wszyscy, którzy tu codziennie przychodzą się
modlić należą do różnych wspólnot np.:
Arcybractwa Straży Honorowej Najświętszego Serca Pana Jezusa, Nocnej
Adoracji i Wspólnoty Krwi Chrystusa. Wspólnoty te złożone są przede
wszystkim z osób świeckich, choć opiekę duszpasterską nad nimi
sprawują kapłani.
- I tak codziennie się
modlicie?
Nasza rozmówczyni znów przyjaźnie
się uśmiechnęła. - Tak. Już co najmniej od dwóch lat codziennie, po
pierwszej Mszy św. odmawiamy nasze modlitwy. Do stałych modlitw weszła
już Nowenna do Serca Pana Jezusa, którą odmawiamy zawsze przed
pierwszym piątkiem miesiąca i Koronka do Miłosierdzia Bożego. Ponadto
w każdy pierwszy piątek miesiąca prowadzimy godzinną adorację Najświętszego
Sakramentu. Mamy także swoje dni skupienia, które organizujemy w
Adwencie i Wielkim Poście. Zapraszamy wówczas członków naszych wspólnot
z okolicznych parafii.
- Co trzeba w takim razie
zrobić, aby znaleźć się w Waszej wspólnocie?
- Aby przynależeć do naszego
Arcybractwa, trzeba wybrać sobie tzw. "godzinę obecności"
przy Sercu Pana Jezusa, którą następnie wpisuje się do zegara znajdującego
się w klasztorze Sióstr Wizytek w Krakowie. Osoba musi podać datę wstąpienia
do Wspólnoty, jak również godzinę (np. od 9 do 10), kiedy to będzie
się modlić. Tę godzinną modlitwę powinno się ofiarować za kogoś.
Jeśli okoliczności nie pozwolą na całkowite oddanie się modlitwie np:
w tym czasie jest się w pracy, to wtedy wystarczy w myślach uwielbiać i
wznosić do Boga akty strzeliste.
- Nie wydaje się to Wam
nudne: tak dzień w dzień to samo...?
- Ludzie często tak mówią,
ponieważ nie znają piękna i bogactwa naszych modlitw - odezwała się
inna kobieta, siedząca w ławce za nami. - To co my robimy, dla wielu
ludzi może wydawać się dziwne, ale dla nas codzienna modlitwa jest
pokarmem duchowym, potrzebą serca, darem Bożym. Modlimy się więc za
naszą parafię, a szczególnie dzieci i młodzież. Polecamy Bogu kapłanów
i prosimy o nowe powołania do służby Bożej. Pamiętamy w modlitwie o
chorych, biednych i samotnych. Prosimy Boga o łaskę nawrócenia dla
grzeszników. Słowem chcemy się modlić za wszystkich, którzy potrzebują
naszej modlitwy.
Wychodziliśmy z kościoła z
nowymi doświadczeniami. Poznaliśmy bowiem ludzi, którzy całym sercem
oddają się modlitwie i w niej odkrywają sens swojego życia. Ciekawe również
jest to, że wspomnianej dziewczynie, do niedawna pełnej buntu i niechęci,
której imienia nie znam do dzisiaj, nie przeszkadzają już poranne
modlitwy. Myślę, że chyba zrozumiała ich sens.
REPORTER
|