Rodzice zacznijcie nas kochać...
OBSERWACJE
Pewna mała dziewczynka żyła
sobie w miarę szczęśliwie ze swymi raczej w miarę zgodnymi rodzicami.
Aż pewnego dnia urodził jej się braciszek. Syn wymarzony przez matkę,
jej "jedyna podpora". Od tej pory był on najważniejszy,
"oczko w głowie" - jak mówiła mama. A dziewczynka? Często
prosiła mamę: "Mamusiu, kochaj mnie..." I za każdym razem słyszała
odpowiedź "wpienionej" mamy: "Przestań mi to w kółko
powtarzać!" Doczekała się wreszcie tego, że córeczka już nigdy
tak jej nie prosiła. Ale co dzieje się w jej sercu?
W pewnym domu, jakich wiele jest
na tym świecie, mieszka małżeństwo z synkiem. Kiedy był malutki,
kilka razy wzywano policję do jego rodziców, żeby interweniowała.
Niemal codziennie usłyszeć można było wściekłe krzyki ojca, przekleństwa
i drżący głos płaczącego, błagającego dziecka: "Tatusiu nie
bij... proszę! Przecież ja nic nie zrobiłem. Nie bij..." Dzisiaj,
gdy ojciec nadal przeklina i krzyczy wściekłym, pijanym głosem, syn nie
woła już "tatusiu". Ale co dzieje się w jego sercu?
Inna, przykładna rodzina.
Wszyscy co niedzielę wspólnie idą do kościoła, rodzice przystępują
do Komunii św. Niby wszystko jest na swoim miejscu. Jednak przy obiedzie
matka zwraca się do swojej córki: "Jak nie zjesz, to nie będę cię
kochała..." albo: "Jesteś niedobra i uparta..." Ciekawe
co wyrośnie z takiej osoby wychowanej w ciągłym poczuciu winy, w
bezustannym uświadamianiu jej własnej niższości i bezsilności? Co
wtedy dzieje się w jej sercu?
Co robimy z umiejętnością
kochania, daną nam - ludzkim istotom? Z pokolenia na pokolenie, jak
choroba dziedziczna, jak zaraza postępuje niekochanie. Niekochani rodzice
rodzą niekochane dzieci. Spójrzmy na codzienność ludzi, którzy nie
weryfikują swojego postępowania, odsuwają od siebie problemy własne i
swoich dzieci. Postawmy więc kilka pytań. Czy nasi rodzice, którzy lubią
być autorytetami dla swoich dzieci, sami nie są zlepkiem własnych błędów
i kompleksów? Czy potrafią wyjść poza swoje niedowartościowanie? Czy
potrafią przyznać się przed sobą i przed swoimi dziećmi, że są
omylni, niepewni i czasem popełniają błędy? Czy umieją powiedzieć
swemu dziecku "przepraszam", "źle zrobiłem"? Czy
potrafią być autentyczni? Czy zauważają, że osobiste niedowartościowanie
i porażki często rodzą w nich despotyzm, który w dużym stopniu odbija
się na ich dziecku? Gdy dziecko w czymś zawini, może lepiej byłoby zwrócić
mu uwagę, upomnieć, pokazać zło, niż odrzucić dziecko, niszcząc w
nim pewność siebie, a nawet godność.
ciąg dalszy na str. 9
|
|
REFORMATOR DOBROCI I MIŁOSIERDZIA
Kamil zetknął się z ludźmi
chorymi sam będąc doświadczony cierpieniem. Poznał smutną rzeczywistość
XVI-wiecznych rzymskich szpitali, powracając do nich co jakiś czas, z
wciąż otwierającą się raną na nodze, pozostałością jednej z
bitew, w której brał udział jako żołnierz. Patrząc na bardziej
chorych od siebie, pozostawionych bez opieki, traktowanych z obojętnością
i umierających w osamotnieniu, postanowił zmienić ten stan rzeczy. W
jego sercu i umyśle już rodziła się wielka reforma, która miała swym
zasięgiem objąć nie tylko samego chorego, ale wraz z nim całą
administrację szpitala.
Kamil
postanowił przeprowadzić reformę szpitala zaczynając od samego siebie,
chcąc jako pierwszy dać przykład rzetelnego wypełniania swoich obowiązków.
Obejmując w szpitalu kolejno urzędy: administratora, posługacza,
garderobianego i pielęgniarza, Kamil starał się wypełniać je z wielką
miłością i gorliwością.
Przyjmowaniem chorych do szpitala
zajmował się osobiście. Każdego chorego posyłał najpierw do ciepłej
kąpieli. Istotne dla niego było to, aby chory wykąpał się cały, a
nie jak praktykowano dotąd - jedynie zamoczył sobie nogi. Następnie
starał się jak najszybciej znaleźć łóżko dla pacjenta. Kiedy chory
leżał już w łóżku, Kamil siadał obok niego i zadawał mu pytania
dotyczące stanu zdrowia, choroby na jaką cierpi oraz towarzyszących jej
objawów i dolegliwości. Na owe czasy była to naprawdę nowość. Nikogo
bowiem nie obchodziły dolegliwości i uskarżanie się pacjentów.
Leczono ich po prostu wg powszechnie obowiązujących zasad. Dzisiaj z doświadczeń
Kamila korzysta każdy lekarz, przeprowadzając z pacjentem tzw.
"wywiad lekarski", bez którego trudno sobie wyobrazić rozpoczęcie
właściwego leczenia.
Sama pielęgnacja chorego
wykonywana była przez Kamila z wielką fachowością. Zawsze starał się,
aby łóżko chorego było właściwie przesłane, a materac i sienniki co
jakiś czas przewracane i wietrzone. Prześcieradła zmieniał tak często,
jak było to konieczne. Zwracał przy tym uwagę, aby na prześcieradłach
nie tworzyły się twarde fałdy, uwierające chorego i sprzyjające
powstawaniu odleżyn. Dbał również o właściwą pozycję chorego w łóżku.
Ułożenie głowy i nóg było zawsze zgodne z życzeniem pacjenta.
Wprowadził także nowy, jak na owe czasy, sposób prześcielania łóżek,
bez przenoszenia pacjenta, zwłaszcza obłożnie chorego.
Zdobywszy wstępne informacje o
pacjencie i jego chorobie, Kamil zabierał się do higieny osobistej
chorego. Przycinał mu włosy, obcinał paznokcie, golił brodę, przemywał
pacjentowi całą jamę ustną. Do tego celu Kamil wymyślił rodzaj
szczoteczki do zębów. Był to patyczek owinięty kawałkiem płótna, który
moczył w przegotowanej wodzie z dodatkiem wonnych ziół i czyścił nim:
zęby, dziąsła i język chorego.
Rodzaj choroby pacjenta wyznaczał
również sposób jego odżywiania. Kamil w tym względzie przestrzegał
skrupulatnie zaleceń lekarzy. Dbał o jakość i świeżość podawanych
posiłków, a także stosowanie diet. Ponadto sam wynalazł i stosował
tzw. "posiłek regeneracyjny", który podawał chorym
wyczerpanym biegunką, aby wzmocnić ich organizm. Zawierał on komplet
produktów o dużej wartości odżywczej i bogatych w witaminy: bułka z
winem, nowalijki, świeże jajo, pieczone jabłko i pomarańcza.
Kamil przestrzegał również stałej
pory podawania posiłków i karmił chorych z
wielką cierpliwością.
ciąg dalszy na str. 8 |